środa, 2 października 2019

Poranki...



Przy mojej wadze - poranki często są najboleśniejsze.
I irytujące.
Ot, przykład z dnia dzisiejszego:
7:06 wystartowałam do szafy by przyodziać swe krągłości.
Wyciągnęłam piękne botki z Ryłko (a'la Merry Poppins), miałam wizję z fajną sukienką, pięknym miodowym płaszczem... I się zaczęło.
Pierwsza sukienka - w kolorze oliwkowym - cóż - okazała się przyciasna na okrągłym brzuchu....
Druga sukienka - granatowa, noszona i w lecie z gołymi nogami, i wiosną przy rajtkach - dziś nie miała swojego dnia. Albo ja nie miałam.
No to szybka zmiana - spódnica i biała marynarka. Też nie - marynarka na plecach ciągnie
(f*ck kupiłam ją w lipcu)....
Ok, spodnie - to się zawsze obroni. Choć rozmiar 44 nie należy do moich ulubionych.
I marynarka. Nie - jednak nie.
W końcu - ubrałam spodnie, płaskie buty, zwykły miękki sweterek (plandeka z Jelcza)...
Cóż - znów wyglądam nijak, znów tak się czuję.


A co na polu dążenia do doskonałości?
We wtorek byłam u mojej ulubionej psychodietetyczki (o niej będzie osobny pościk).
Dieta jest trzymana, słodyczy zero.
Na przestrzeni trzech dni - aż raz na ZUMBie byłam.
Zajęcia miałam mieć wczoraj, ale z racji "One Mąż Show - Szymon Majewski" na które wygrałam bilety - fiku-miku odpadło.

Trzymajmy się dzielnie....

poniedziałek, 30 września 2019

Depresja.

Czy nadwaga może powodować depresję?
Nie wierzyłam, ale coraz częściej czuję, że tak jest.
Ważę 88 kg przy wzroście 167 cm.
Koszmar.
Jeszcze dwa lata temu było mnie 82 kg.
Nie powiem, że zawsze wszystko idzie idealnie, podjadam, mam ochotę na lody, czekoladę.
Tylko dlaczego wyjście na drinka kończy się zawsze 1 kg do przodu?
I nie mogę już później z niego zejść?
Brak ruchu - to chyba problem. Wiek może też być problemem.
I ta codzienna bolączka  - co nie założę - przyciasne.
Dlatego rozpoczęłam wczoraj walkę o siebie.
Nie chcę się poddać.
40 tygodni i 25 kg do zrzucenia.
Tylko, albo aż.

Czas - start!

Egoizm - obce mi uczucie.
Ciągle jestem dla wszystkich, ciągle chcę osiągnąć perfekcję, ciągle....
Odbija się to na moim wyglądzie, wadze.

Osiągnęłam wagę monstrualną.
Denerwuje mnie każdy poranek, gdy wyciągam kolejne fatałaszki, a one znów przyciasne.
Odechciewa mi się wtedy gotować, dbać o siebie, być fit.

Za mało się ruszam, zbyt lubię jedzenie.

Zaczynam wyzwanie, które sama sobie wyznaczyłam....
40 tygodni - tyle ile trwa ciąża.
25 kilo do celu.
Małymi krokami, bo nauczona przeszłością wiem, że im więcej celów na początek tym trudniej w nich wytrwać.

Poniedziałek - dzień pierwszy.
Nie będę od razu wywracała życia do góry nogami.
5 posiłków. Zbilansowanych przez moją dietetyczkę.
I trochę ruchu - spacer (zaprowadzę córkę do koleżanki piechotą), a wieczorem ćwiczenia cardio w studio tańca.

Żeby Was i siebie nie zanudzić - wpisy nie będą każdego dnia.
Ale będę się starała relacjonować troszkę o ruchu, o posiłkach.

To co - ready, steady - GO!