I irytujące.
Ot, przykład z dnia dzisiejszego:
7:06 wystartowałam do szafy by przyodziać swe krągłości.
Wyciągnęłam piękne botki z Ryłko (a'la Merry Poppins), miałam wizję z fajną sukienką, pięknym miodowym płaszczem... I się zaczęło.
Pierwsza sukienka - w kolorze oliwkowym - cóż - okazała się przyciasna na okrągłym brzuchu....
Druga sukienka - granatowa, noszona i w lecie z gołymi nogami, i wiosną przy rajtkach - dziś nie miała swojego dnia. Albo ja nie miałam.
No to szybka zmiana - spódnica i biała marynarka. Też nie - marynarka na plecach ciągnie
(f*ck kupiłam ją w lipcu)....
Ok, spodnie - to się zawsze obroni. Choć rozmiar 44 nie należy do moich ulubionych.
I marynarka. Nie - jednak nie.
W końcu - ubrałam spodnie, płaskie buty, zwykły miękki sweterek (plandeka z Jelcza)...
Cóż - znów wyglądam nijak, znów tak się czuję.
A co na polu dążenia do doskonałości?
We wtorek byłam u mojej ulubionej psychodietetyczki (o niej będzie osobny pościk).
Dieta jest trzymana, słodyczy zero.
Na przestrzeni trzech dni - aż raz na ZUMBie byłam.
Zajęcia miałam mieć wczoraj, ale z racji "One Mąż Show - Szymon Majewski" na które wygrałam bilety - fiku-miku odpadło.
Trzymajmy się dzielnie....

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz